Ponieważ mam masę seriali, które zacząłem i nie mogę skończyć, pomyślałem, że nie zaszkodzi dodać do tej listy jeszcze jeden. Padło na Teda Lasso. Jak zacząłem w piątek, tak skończyłem w sobotę.
Niby to żadne osiągnięcie biorąc pod uwagę, że odcinki mają po 30 minut (duży plus, bo chciałem coś krótkiego) i jest ich 10 w sezonie, ale mimo wszystko dawno tak nie wsiąkłem, a na pewno nie na tyle, by oglądać seriami (co w sumie dało więcej niż godzinę patrzenia w ekran, życie jest przewrotne).
Serial jest naprawdę wciągający, głównie za sprawą świetnie napisanych postaci, które z czasem zaczyna się lubić coraz bardziej, inteligentnego humoru i momentów, które trafiają w serce, poruszając pewne struny w środku. Myślę, że po jego obejrzeniu stałem się odrobinę lepszym człowiekiem. Mam taką nadzieję. Ponieważ to serial o ludziach. Piłka nożna jest tylko podwaliną do opowiedzenia większej historii. O byciu pozytywnym, dostrzeganiu w życiu, w sobie i innych dobra, o wierze zarówno w nich, jak i w siebie. To również opowieść jak radzić sobie z żalem, samotnością i przeciwnościami losu.
Tak, parę razy skapnęła mi łza z oka podczas oglądania Teda Lasso. Tak, jestem z tego dumny.
Czekam na drugi sezon.
„Richmond on 12!”