Trying to find myself I emerge from a fog-haze
Six months strong, I don't know where the time has gone
But I tell my mama do you think she'd be proud
Tell my father put two feet on the ground
'Cause I was only screaming out for help
Powiadają, że mniej znaczy więcej, a lepsze jest wrogiem dobrego. W przypadku tej płyty ma to nawet sens.
Nie zrozumcie mnie źle. Debiutancki album młodej, australijskiej multiinstrumentalistki uważam za szalenie udany i jest w nim wszystko czego oczekiwałem po przesłuchaniu [EP-ki]. Na ”Flow state” Sultana udanie łączy ze sobą muzyczne style tak by współgrały ze sobą angażując słuchacza. Znajdziemy tu rockowe brzmienie wsparte miksem R&B, hip-hopu, reagge i folku dodającym płycie dodatkowej energii wspieranej przez gruby, ciepły bas. Całość ta sprawia, że łatwo jest zatracić się w muzyce i wpaść w tytułowy flow state. Pomimo, iż powyższe uważam za najmocniejszą stronę tego albumu to teksty, które znalazły się na Flow state nie zaniżają poziomu. O ile w internetach Tash jest raczej skryta i nie mówi zbyt wiele o sobie i swoim życiu to śpiewając otwiera się bardziej, dzieląc się kawałkiem swojego świata. Jest w tych słowach odrobina poetyckości, ale przede wszystkim duża szczerość idealnie pasująca do energii przekazywanej muzyką oraz głosem Sultany - głosem wielobarwnym i zróżnicowanym, w jednym momencie kojącym, by za chwilę wystrzelić ostrą, rockową energią. Nieprzewidywalność tej płyty to kolejny mocny punkt. Świetnym przykładem jest mój ulubiony ”Pink moon”, który z delikatnej ballady zaśpiewanej pod akustyczną gitarę nagle zmienia się w rockową solówkę brzmiącą jak wołanie o pomoc. Lub ”Blackbird, w którym Tash zatraca się i szaleje na dwunastostrunowej gitarze. Nie sposób też nie wspomnieć o tym, że całość płyty to dzieło jednej osoby - Tash Sultany. To ona napisała słowa na swoją płytę i to ona gra na wszystkich instrumentach pojawiających się na ”Flow state”. Imponujące? Dla mnie jak najbardziej.
Czy jest to zatem płyta idealna? Na pewno nie. Tak jak pisałem na wstępie, mniej znaczy więcej i skrócenie tego albumu o kilka utworów nie skrzywdziło by go, a pozwoliłoby uniknąć lekkiej wtórności czy powtarzalności, którą niektórzy mogą odczuwać. I jest to jedyny negatyw jaki przychodzi mi do głowy.