Kończę oglądać ”Przyjaciół” po raz trzeci w życiu. Zaczęło się tak niewinnie. Chwila wolnego więc z lekką nonszalancją przewijam wzrokiem po liście filmów na Netfliksie szukając czegoś do obejrzenia. Po paru minutach stwierdzam, że jednak nie chce mi się zaczynać niczego nowego więc włączę coś starego. Coś, czego nie będzie mi szkoda przerwać w połowie. 236 odcinków frejndsów później klepię ten tekst stwierdzając, że pomimo iż niektóre elementy trochę się zestarzały, inne irytują mnie bardziej niż kiedyś, a niektóre są bardzo ciężkostrawne to jednak wciąż lubię ten serial. Poza jedną rzeczą, której nienawidzę całym sercem swym.
Tym czymś jest Rachel i Ross, w zasadzie to związek Rachel i Joey’ego. Ta dwójka pasuje do siebie dużo lepiej. Ich relacja jest bardzo fajną ewolucją tego co dzieje się w serialu. Jest dużo odważniejsza i dojrzalsza z punktu widzenia scenariusza. Pokazuje ewolucje tych dwóch postaci, a przede wszystkim ma swój urok. W dodatku są oni sobie bardziej bliżsi z charakterów. Rachel jest typem imprezowicza, lubi flirt i kokietowanie,
jest beztrosko radosna, ale też opiekuńcza i czuła. W dodatku nie jest specjalnie inteligentna, a na pewno nie jak pewien doktor. Joey tytanem intelektu na 100% nie jest, ale poza wymienionymi u Rach cechami jest lojalny i oddany swoim przyjaciołom, zawsze chętny do pomocy. I jego miłość do Rachel jest jego pierwszą i zarazem szalenie mocną miłością. A wszyscy wiemy jaki jest Joe i jego relacje.
Dlatego niezmiernie wkurwia mnie sposób w jaki ten potencjalny związek jest sabotowany przez serial, bo ten sposób nawet nie ociera się o absurd. On wręcz się w niego wbija z siłą z jaką motocyklista wbija się w kury. I taaak, rozumiem, że widzowi od samego początku oznajmia się, że Rachel i Ross to właśnie ta ogromna miłość, która będzie kopcić przez cały serial, ale dajta spokój, pany reżysery. Nie mam nic do tego wątku. Skrywana miłość wybucha ogniem, związek jest słodki, namiętny. Są radości, są smutki. To bardzo fajny wątek jest. Ale nie przechodzi próby czasu. Po kilku latach Rejczele i Rosy rozstają się burzliwie, potem na moment znów się schodzą na jedną słodką chwilę. I bardzo to szanuję. Ale gdy Ci co piszą scenariusz wymyślają świetną rzecz jaką jest uczucie rozkwitające między panną Green, a panem Tribbiani to warto to kontynuować, bo to dobre jest. Za prawdę powiadam słuszne i sprawiedliwe. To jeden z lepszych wątków w serii, który zostaje brutalnie przerwany po trzech odcinkach po tym, jak dwójka ludzi ma problem z odrobiną macania na kanapie, ponieważ „myślą o Rossie”. Serio, kurła?! Kto to wymyślił?
To jest tak absurdalne i napisane na taki odpierdol się, że jedyne co przychodzi mi do głowy to to, że stacja albo trio, które dało nam ”Przyjaciół” stwierdziło, że: „Oho! Widzom to się nie spodoba. To nie ten wątek miłosny. Trzeba to przerwać, bo kasa i oglądalność muszą się zgadzać!”.
No i przerwali. Przerwali najlepszą rzecz w tym serialu. Nawet nie chodzi już o to, że jednak uznali, że lepiej wrócić na miłosne stare tory. Istotne jest w jaki sposób to zrobili. To jest policzek dla wszystkich inteligentnych widzów. I fanów nowojorskich aktorów włoskiego pochodzenia. To jest bardzo nieładne. Bardzo słabe. Bardzo złe.
Dodam tylko, tak poniekąd na marginesie, że związek Rachel i Rossa nie rozpadł się po tym, gdy Ross nie mógł zmacać swojej lubej po tyłku. Podwójne standardy, motyla noga!