Pierwszy sezon „Ahsoka’i” dobiegł końca. Obejrzałem go z przyjemnością, aczkolwiek mam pewne „ale”.
Jak na mój gust niepotrzebne dłużyzny jedynie rozwadniały serial, co nie pomagało w prowadzeniu historii, zaangażowaniu w fabułę, ani nawiązywaniu więzi z postaciami. Myślę, że spokojnie można byłoby skrócić każdy odcinek o 10 minut, pozbyć się tych dłużyzn (powolne najazdy kamery, dublowanie scen zmieniając jedynie kadr, jakby to miało wzbogacić doznanie widza itp.) i całej produkcji wyszłoby to na dobre.
Niemniej jednak przyjemnie mi się to oglądało. Fabularnie pomysł jest ciekawy i wciągający, gdyby nie to, o czym wspomniałem powyżej. Oprawa wizualna i muzyka również są dobre, a choreografia scen walki nie wprawiała w zadumę, czy oni chcą się pozabijać, czy to może „dance fight”.
Ogólnie jest bardzo „starłorsowo”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Dave Filoni najwyraźniej dobrze rozumie to uniwersum. „Ahsoka” zachęciła mnie też do sięgnięcia po inne tytuły ze świata „Gwiezdnych Wojen”, bo za cholerę nie wiedziałem, kim jest co najmniej połowa postaci pojawiających się w serialu.
No i lubię Rosario jako Ahsoka'ę (od momentu jej pierwszego pojawienia się w Mandalorianie). Także czekam na drugi sezon, licząc na przynajmniej tak samo dobre doznania.