Na wstępie zaznaczyć muszę, że ani nie czytałem książek, na których oparty jest serial, ani nie oglądałem filmu na ich podstawie. Może to dobrze, może nie. Co poradzić?
W każdym razie His dark materials jest baśnią. Mamy w niej równoległy świat całkiem przypominający nasz, a najbardziej przypominający Wielką Brytanię (i nie chodzi mi o akcent) oraz Islandię. Mamy coś na kształt kościoła zwanego Magisterium, mamy wiedźmy przypominające Angelinę Jolie (w sumie to jedna ją przypomina, ponieważ reszta się nie ukazała, jeszcze), mamy pancerne niedźwiedzie bojowe (!), a przede wszystkim mamy ludzi połączonych bardzo mocną więzią ze swoim Dejmonem przyjmującym formę zwierzęcia. Jest pewien magiczny Pył, o którym się nie mówi, bo wpadnie Hiszpańska Inkwizycja na kwadrat, oraz grono pedagogiczne, które ma immunitet od Kościoła pozwalający im zgłębiać wiedzę w spokoju. Profesorowie niektórzy jednak trochę się buntują próbując zgłębić tajemnicę owego Pyłu. Tak wiec się dzieje.
W te wydarzenia zostaje wplatane dziecko niespodzia... - przepraszam, zły serial, dziecko - Lyra Belacqua. Lyra jest sierotą pozostawioną pod opiekę profesorom z Kolegium Jordana w Oxfordzie (tym równoległym Oxfordzie). Jest też ona główną bohaterką oraz kluczem do wszystkiego. Aczkolwiek po pierwszym sezonie nie wiadomo do końca, czym jest to wszystko, ale na pewno ma to związek z Pyłem i światami równoległymi. Bohaterka nasza główna ma również najlepszego przyjaciela - Rogera, który jak sporo innych dzieci znika w tajemniczych okolicznościach. Lyra wyrusza zatem z grupą Cyganów do Londynu (tego baśniowego), by rozwikłać zagadkę i uwolnić porwane dzieci, co jest początkiem do większej przygody opowiedzianej w pierwszym sezonie.
To co urzekło mnie w tym serialu to wykreowany przez twórców świat. Z jednej strony namacalnie przypominający nasz, z drugiej baśniowy, pełen uroku i magii, ale spowity też delikatną zasłoną mroku sprawiającego, że ”His dark materials odbiera się bardziej dojrzale niż zwykłą bajkę dla dzieci. Drugą rzeczą, która bardzo mi się spodobała to obsada. Dafne Keen jest świetna w roli Lyry sprawiając, że jest ona nad wyraz dojrzała jak na swój wiek (ta mądrość w oczach), nie tracąc jednak niczego z zachowania dziecka. Bardzo dobrze wypada również Ruth Wilson grająca złowieszczą Panią Coulter. Warto również wspomnieć o dobrych kreacjach Jamesa McAvoya (Lord Asriel) i Lin-Manuela Mirandy (Lee Scoresby). Ogólnie większość ról, które dostały trochę więcej czasu ekranowego jest dobrana bardzo dobrze. Nie można też zapomnieć o ludziach odpowiedzialnych za stworzenie komputerowych Dejmonów, którzy zrobili kawał prześwietnej roboty. Serio, te zwierzaki i ich zachowania są jak żywe. W ogóle kwestie wizualne to bardzo wyniesiona poprzeczka w tym serialu. Ujęcia, widoki, kadry, postprodukcja to uczta dla oka. Co w zasadzie nie powinno dziwić, bo serial dla HBO wyprodukowało BBC, a ze oprawę wizualną (jeśli dobrze pamiętam) odpowiadało to samo studio, które produkuje ”Peaky Blinders”. Wspomnę też jeszcze, kończąc, o pięknej muzyce, którą skomponował Lorne Balfe i w zasadzie mamy kompletny obraz serialowego piękna.
Czy zatem ”His dark materials” jest serialem idealnym? Na pewno nie. Zdarzają się w nim słabsze odcinki, pojawiają się „zapchajdziury”, ale nie zaburzają one jakoś strasznie ogólnej radości (lub smutku, jak to też ma miejsce) z oglądania. Bardzo polecam obejrzeć, bo to kawał solidnej produkcji i pięknej, baśniowej opowieści.