By violence, open this wound, let our pain escape. I stand in the dark, in the splintered shards of stars, dreams of your spirit dancing in the waves, walking in the trees, life’s infinite moments.
Idaho, stan na północnym zachodzie USA, od północy graniczący z Kanadą. Jego większy fragment przecinają Góry Skaliste, za to południową, nizinną część stanu rzeźbi dolina rzeki Snake. W tym zróżnicowanym krajobrazie narodził się Infernal Coil.
Jego gitarzysta i wokalista Blake Connally znany może być fanom straight edgowego grindcore'a granego pod nazwą Dead In The Dirt. We wrześniu 2018 roku Infernal Coil, pod szyldem Profound Lore Records, wydał na świat swojego pierwszego LP. „Within A World Forgotten”, nad którego produkcją czuwał znakomity Billy Anderson, to 35 minut ciężkiego i gęstego grindcore/black metalu zagranego z iście szamańskim, plemiennym zacięciem. Ta nietypowa mieszanka gatunkowa sprawia, że muzycznie jest to album wyrastający ponad swoją niszę. Już sama "leśna" okładka z charakterystycznym, nieczytelnym logiem (to akurat dość typowy zabieg w tym zakątku muzyki ekstremalnej) sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z muzyką odbiegającą od grindowych schematów, które eksplorują bądź tematy związane z polityką i światopoglądem, bądź też przesuwają granice w kategoriach cielesnego tabu drążąc w dziedzinie fekalno-gore'owej. Zawartość muzyczna może przy pierwszym odsłuchu odrzucać słuchaczy również przyzwyczajonych do podobnych dźwięków, warto jednak dać jej przynajmniej kilka odsłuchów, dostroić się, a zza ściany hałasu wyłonią się zaskakujące swoją złożonością i wyrafinowaniem kompozycje. Ich długość jest kolejnym symptomem odejścia od grindcore'owych korzeni. Tylko jedna kompozycja trwa mniej niż 2 minuty, a takie „49 Suns” prawie 10! Co więcej, drugą połowę tego utworu stanowią ambientowo-akustyczne pasaże, które pozwalają odetchnąć w połowie wycieczki po zawartości „Within A World Forgotten”. Pełno na tym LP dźwięków wybrzmiewających niczym nieokreślone zjawiska naturalne, przypominające bulgotanie gejzerów czy tąpnięcia sejsmiczne. Zabieg dopracowany za sprawą obecnych na tym albumie elementów elektroniki, a nawet noise'u podszywających się chwilami pod gęste, maziste brzmienie gitar i bębnów. Dość intensywne doznania w trakcie słuchania tego albumu ułatwiają liczne zmiany tempa i przemyślane rozwiązania kompozycyjne dające chwilę wytchnienia. Wizytówką tego wydawnictwa, którego raczej nie powinno się słuchać fragmentami, mogłaby być kompozycja zamykająca album „In Silent Vengeance”, która rozwija się powoli w gąszczu elektronicznych sampli, aby w końcu eksplodować z nieokiełznaną wściekłością, której zwieńczenie intensywnością przekracza wszelkie dotychczasowe miary muzyki gitarowej. I wszystko po to, aby ucichnąć na wietrze, łkając i zmuszając do wciśnięcia repeat.
Jeżeli interesuje cię najbardziej ekstremalne oblicze muzyki gitarowej AD 2018, to ten album jest tym, czego szukasz.